Page 8 - 883821_ATC_Podr_POL_Kl-3_Cz_2
P. 8
Jeszcze świt nie zaróżowił nieba i gwiazdy migotały nad
Krakowem, gdy stary trębacz z mariackiej wieży był już
na krakowskim rynku. Zwykle o tej porze spał sobie
w najlepsze, ale tej nocy dręczyły go sny jakieś niespokojne
i złe przeczucia kazały mu tak wcześnie opuścić dom.
Bo też niepokój panował w mieście. Ludzie z trwogą
mówili o Tatarach, którzy splądrowali Sandomierz
i podobno w stronę Krakowa podążają. A groźny to był
wróg i bezlitosny! Siał śmierć i rabował. Zostawiał za
sobą spalone wsie i miasta, niszczył dobytek. Nic więc
dziwnego, że niespokojne sny i złe przeczucia dręczyły
trębacza z mariackiej wieży.
Z wieży łatwiej wroga dostrzec, wzrok dalej sięga niż
z miejskich murów – myślał, wspinając się po skrzypiących
schodach. Musiał odpoczywać co kilka chwil, bo serce
uderzało mu coraz szybciej: i ze zmęczenia, i z niepokoju.
Stanął wreszcie na szczycie, odsapnął i rozejrzał się
uważnie wokół. Miasto spało jeszcze, a i poza jego murami
panował spokój. Stary trębacz odetchnął z ulgą.
– Sen mara, Bóg wiara! – mruknął i przysiadł na swej
ławeczce.
Wkrótce sen go zmorzył i przespał może kilkadziesiąt
minut. Nagle zerwał się z przeczuciem, że nieszczęście
stanęło u bram miasta. Dopadł do okienka i zdrętwiał.
Do miejskich murów zbliżała się tatarska nawała.
Zaczynało świtać, noc ustępowała i w bladym brzasku
widać było wyraźnie niezliczoną liczbę niewielkich
koników, jak gdyby z przyrośniętymi do nich jeźdźcami.
Wnet dopadną miejskich murów, nie powstrzymają ich
6 Przerwany hejnał