Page 184 - polski4
P. 184

Maria Dąbrowska  (1889–1965)         Maria Dąbrowska
       – pisarka, autorka powieści, dra-    Boże Narodzenie
       matów i esejów, tłumaczka lite-      (fragment)
       ratury angielskiej, rosyjskiej i duń-
       skiej. Napisała m.in. powieść Noce   Na dwa dni przed Wilią posyłano do boru po choinkę. Czasem był
       i dnie, która przedstawia losy ro-   już zmrok, a choinka nie przybywała jeszcze. Dzieci smuciły się wte-
       dziny  szlacheckiej  od powstania    dy i przeczuwały tysiące nieszczęść.
       styczniowego do wybuchu I wojny         Przychodził ojciec, zasiadał z dziećmi o szarej godzinie i pocieszał je.
       światowej.
                                               – Już wyszedł stary Józef z nieba. A tu śnieg po kolana. Idzie, idzie
                                            starowina powoli…
                                               Dzieciom serca biły jak dzwony.
                                               Ale wnet dudniło coś za oknem. To choinka jechała z lasu – i w ak-
                                            samicie nocy słychać było przed domem donośne głosy, gdy ją ścią-
                                            gano z wozu.
                                               Nazajutrz rano wnoszono choinkę do jadalnego pokoju. Przyno-
                                            siła ze sobą zapach lasu i zimy. Stała mroźna, ciemna i zamyślona,
                                            wysoka – od podłogi do sufitu. Dzieci chodzą koło niej i raz po raz
                                            dotykają ostrych zmarzniętych igieł.
                                               Wieczorem  po  kolacji  matka  otwiera  kredens.  Wstrzymujemy
                                            oddech.
                                               – Macie tu figi, pierniki… Cukierków chyba starczy, a orzechy się
                                            zaraz przyniesie. A tu marcepanowe owoce. [...]
                                               Matka  rozdzieliła  między  dzieci  kolorową  włóczkę,  zaczyna  się
                                            robota.
                                               Do każdej sztuki przywiązać trzeba kawałek włóczki i zrobić pętel-
                                            kę, żeby można było na choince powiesić.
                                               A teraz ojciec idzie na górę po jabłka i orzechy. Słychać go dłu-
                                            go, jak chodzi tam i myszkuje, a nam serca się tłuką, gdy myślimy
                                            o ciemnych i zimnych czeluściach poddasza, o jego nieprzebrodzo-
                                            nych wertepach.
                                               Potem ojciec sam lakiem klei złocone orzechy, po dwa, po trzy,
                                            po cztery, i wiąże jabłka. Późno wieczorem matka odnosiła tace ze
                                            słodyczami do salonu i przykrywała je serwetą.
                                               Dzieci drżały wewnętrznie od przeczuć. Cieszyły się straszliwie i bały
                                            się, że się coś stanie. A nuż jutrzejszy dzień okaże się nie Gwiazdką.
                                               Był jednak Gwiazdką. [...]
                                               Gdy rozwidniło się zupełnie, a wszystkie lampy pogasły, przyjeż-
                                            dżały siostry cioteczne ze swym ojcem. Wyciągały z pudełek złotoli-
                                            ce cacka na choinkę. To było hasło. Choinkę wnoszono do salonu,
                                            a jeszcze zanim ją postawiono, trzeba było umieścić na szczycie sre-
                                            brzystą gwiazdę i anioła dmącego w puzon.


                                        182
   179   180   181   182   183   184   185   186   187   188   189