Page 61 - polski 7 cz 1
P. 61

z  Przeczytaj fragment powieści Williama Goldinga pt. Spadkobiercy. Zwróć
              uwagę, czym dla neandertalczyków był dom i jak wyglądała ich rodzina.





          William Golding                                                            William Golding (czyt. łiliam golding)
          Spadkobiercy                                                               (1911–1993) – powieściopisarz, laureat
                                                                                     literackiej Nagrody Nobla w 1983 r.
          (fragment)
                                                                                     Autor m.in. powieści Władca much,
                                                                                     Spadkobiercy.
          Grupa neandertalczyków powraca wiosną na swe tereny łowieckie. Wędrowcy przebyli już
          szmat drogi. Niedługo spotkają tu niespodziewanych gości – przedstawicieli gatunku homo
          sapiens. Ale na razie zaczynają rozpoznawać znajome okolice...


             Liku powiedziała:
             – Jestem głodna. [...]
             – Idziemy.
             Ruszył szlakiem na czele grupy. Tutaj, pomiędzy drzewami, było więcej
          wolnej przestrzeni, a w prześwitach rosły licznie krzaki. Dotarli do polany, która
          powstała pod ogromnym drzewem, nim jeszcze zdążyło uschnąć, a znajdowa-
          ła się tuż nad rzeką. Sterczący kikut drzewa wciąż był na niej punktem cen-
          tralnym. Oplatał go bluszcz, zmierzwioną gęstwiną sięgając aż po rozwidlony   William Golding
          wierzchołek, gdzie ciemnozielone liście tworzyły gniazdo. Drzewo to stało się
          też pożywką dla grzybów, które wyrastały w kształcie spłaszczonych talerzy peł-
          nych deszczowej wody i galaretowatych grudek, czerwonych i żółtych. Stary
          pień zaczynał się rozkładać, wypełniać białą miazgą i próchnem. Nil uzbierała
          jadła dla Liku, a Lok wygrzebywał palcami białe pędraki. Mal czekał. [...]
             Ich zmysły odbierały teraz nowe wrażenia, dobiegały ich tak bezustanne
          i przenikliwe odgłosy, że nie musieli sobie nawet przypominać, co ozna-
          czają. Za polaną teren zaczął się wznosić stromo, był gliniasty, porośnięty
          niezbyt  wysokimi  drzewami;  tutaj  można  było  zobaczyć  kości  tej  ziemi,
          sterczące bryły gładkich, szarych skał. Za zboczem znajdowała się przełęcz,
          a poprzez jej krawędź przelewała się rzeka, tworząc wodospad, ogromny jak
          dwa najwyższe drzewa. Milcząc, wsłuchiwali się w odległy łoskot spadającej
          wody. Popatrzywszy na siebie, zaczęli się śmiać i gawędzić. Lok zwrócił się
          do Liku:
             – Dziś w nocy będziesz spała koło wodospadu. On nie zniknął. Pamiętasz?
             – Widzę obraz wody i jaskini.
             Lok pogłaskał uschnięte drzewo. Mal powiódł wszystkich w górę. Choć
          rozpierała ich radość, dostrzegali jednak słabość Mala, ale jeszcze nie zdawali
          sobie w pełni sprawy z powagi sytuacji. Mal podnosił nogi w taki sposób, jak-
          by wyciągał je z błota, z trudem nimi poruszał. Stawiał kroki niezdarnie, jakby
          go coś ściągało na boki, i zataczał się, wspierając na kiju. Szli za nim, naśladu-
          jąc go we wszystkim bez trudu, byli przecież zdrowi i silni. Całą uwagę skupili
          na jego zmaganiach, a pełni troski, nieświadomie go parodiowali. [...]

                                                                                   59
   56   57   58   59   60   61   62   63   64   65   66