Page 62 - polski 7 cz 1
P. 62

Mal zatrzymał się w ataku kaszlu; wiedzieli, że teraz muszą na niego zaczekać. Lok wziął Liku za rękę.
           – Zobacz.
           Zbocze wiodło do przełęczy, przed nimi wyrastała góra. Z lewej strony zbocze urywało się i opadało stromo
        do rzeki, pośrodku której leżała wyspa. Wznosiła się w górę, tak jakby jednym końcem stała, opierając się o wodospad.
        Rzeka płynęła wartko po obu brzegach wyspy, węższym strumieniem z tej strony, a szerszym i bardziej wzburzonym
        z drugiej. Nie sposób było dojrzeć, gdzie wpadała, była bowiem spowita mgławicą rozbryzganej wody. Na wyspie
        rosły drzewa i gęste krzaki, ale tam, gdzie przylegała do wodospadu, była przesłonięta gęstą mgłą, zaś rzeka po obu
        stronach wyspy lekko połyskiwała.
           Mal ruszył znowu do przodu. Dwie drogi prowadziły do krawędzi wodospadu; jedna z nich skręcała w prawo,
        wznosząc się w górę pomiędzy skałami. Choć była łatwiejsza dla Mala, minął ją, jakby za wszelką cenę chciał do-
        trzeć jak najszybciej do miejsca wytchnienia. Wybrał drogę wiodącą na lewo. Tutaj niskie krzaki zabezpieczały ich
        w wędrówce po urwisku i kiedy przedzierali się wśród tych krzaków z mozołem, Liku odezwała się do Loka. Huk
        wodospadu zagłuszył słowa, ledwie ich echo dotarło do jego uszu.
           – Jestem głodna.
           Lok uderzył się w piersi. Krzyknął na cały głos, aby go wszyscy mogli usłyszeć:
           – Widzę, jak Lok znajduje drzewo porośnięte gęsto kłosami...
           – Jedz, Liku.
           Ha stanął przy nich z dłonią pełną jagód. Przesypał je do ręki Liku, która natychmiast zanurzyła w nich usta; trzy-
        mała małą Oa w niewygodnej pozycji pod pachą. Na widok jagód i Lok poczuł się głodny. Teraz, kiedy już zostawili
        za sobą tę wilgotną, zimową jaskinię nad morzem i cierpkie niesmaczne jedzenie, jakiego dostarczały przybrzeżne
        piaski i słone bagna, nagle stanął mu przed oczami obraz dobrego jadła, miodu i młodych pędów, bulw i pędraków,
        świeżego mięsa. Podniósł kamień i zaczął nim walić w nagą skałę tuż przy głowie, jak waliłby w jakieś drzewo.
           Nil zerwała uschniętą jagodę z krzaka i włożyła do ust.
           – Patrzcie, Lok wali w skałę.
           Wszyscy gruchnęli śmiechem, a Lok zaczął błaznować, udając, że wsłuchuje się w skałę, i wykrzykując:
           – Zbudźcie się, pędraki! Czy już się zbudziłyście?
           Mal jednak poprowadził ich dalej.
           Szczyt urwiska odchylał się nieco do tyłu, zamiast więc przedzierać się przez jego postrzępiony grzbiet, mogli
        obejść stromiznę nad rzeką, którą wypływała spośród wzburzonego wodospadu. Z każdym jednak krokiem musieli
        się piąć coraz wyżej, pokonywać przyprawiające o zawrót głowy stoki i występy skalne, wyrwy i skarpy, a jedynym
        zabezpieczeniem dla stóp była chropowata powierzchnia, poniżej zaś skała cofała się w głąb, pozostawiając próżnię,
        która oddzielała ich od wyspy spowitej mgłą. W dole latały kruki niczym czarne strzępki unoszące się z płonącego
        ogniska, kołysały się wodorosty, a tuż nad nimi połyskiwała woda; natomiast wyspa, wspierając się o wodospad i prze-
        rywając próg spadającej wody, rysowała się wyraziście niczym księżyc na niebie. Urwisko wychylało się, jakby szukało
        w wodzie własnych nóg. Wysokie wodorosty, wyższe od człowieka, kołysały się w przód i w tył, tam w dole, pod wspi-
        nającymi się ludźmi, z regularnością uderzeń serca albo fal morskich bijących o brzeg.
           Lok przypomniał sobie, jakie odgłosy wydają kruki. Pomachał w ich stronę obiema rękami.
           – Kra! Kra!
           Nowy poruszył się na plecach Fa, przesuwając rączki i nóżki, aby się dobrze uchwycić. Ha szedł bardzo powoli;
        był masywnie zbudowany, co go zmuszało do większej ostrożności. Posuwał się, przylegając mocno do zbocza skały
        i podtrzymując się na zmianę to nogami, to rękami. Mal znowu się odezwał:
           – Zaczekajcie!

                                       60
   57   58   59   60   61   62   63   64   65   66   67