Page 53 - GwK_podrecznik_cz-2_kl-2_2018
P. 53

Nagle — cóż to? Jasna postać zamajaczyła przed chłopcem. Nienadaremnie
            był Bolko synem i wnukiem górnika! Wiedział dobrze, kogo ma przed sobą:

            to Skarbnik, duch śląskich kopalni!
                — Witaj, chłopcze! — rzekł Skarbnik. —
            Wiesz pewnie, kim jestem. Posiadam w ziemi
            bogactwa nieprzebrane. Spodobałeś mi się,

            obdarzę cię skarbem wielkim. Widzisz tam
            szkatułę z klejnotami? Weź w jedną rękę ten
            oto klucz złoty, drugą rozbij kilofem ową

            szklistą ściankę, a klejnoty będą twoje.
                Spojrzał Bolko — to prawda! Tuż nad nim,
            za cienką ścianką złoci się wielka ozdobna szkatuła. Lecz gdy chciał rozdzielić

            zwarte dłonie i chwycić klucz, usłyszał słaby głos ojcowski. Potrząsnął głową.
                — Dziękuję ci, potężny duchu kopalni — odrzekł. — Oto długie godziny
            zbierałem tę wodę, by ojca napoić. Jeśli teraz ją rozleję, on umrzeć może.

            Nie wezmę klucza od szkatułki, Skarbniku!
                Znikła jasność, znikła szkatuła. Górnik Marcin chciwie chwytał
            w spragnione usta krople wilgoci z rąk syna i swobodniej odetchnął. Bolkowi
            zdawało się zaś, że słyszy głos w ciemności:

                — Za to, żeś wzgardził brylantami i dukatami, by chorego ojca napoić,
            należy ci się nagroda. Rąb w miejscu, gdzie ujrzałeś szkatułę. Dokopiesz się

            skarbów niezmiernych!
                Zrazu Bolko ręką machnął. Ot, przywidzenie! Cóż mu zresztą teraz po
            skarbach! Lecz głos brzmiał w uszach tak uparcie, że chłopiec porwał kilof
            i przez dobrą godzinę bez przerwy rąbał górną część czarnej ściany. I wreszcie

            — sen to czy jawa? Mały, krzywy otworek widzi przed sobą, a przez otwór
            sączy się światło, powietrze!
                — Prawdę rzekłeś, mądry Skarbniku! — szepnął Bolko. — Dokopałem się

            skarbów najwspanialszych.
                Przyciągnął omdlałego ojca do otworu i świeży powiew wrócił Marcinowi
            przytomność.

                Chłopiec przyłożył usta do otworu i z całych sił zawołał:
                — Hej, ludzie, na pomoc! Zasypani jesteśmy, ratujcie!
                Wiele razy powtarzał to wezwanie, aż nagle głosik cienki, wytężony dobiegł

            do niego z góry:
                — Słyszę cię, Bolko, słyszę! Lecę po tatę!


                                                                                                          51
   48   49   50   51   52   53   54   55   56   57   58