Page 20 - 890694_GWK_podrecznik_kl3_cz 3_2019
P. 20

84. Hej, góry, nasze góry!





          O śpiących rycerzach w Tatrach


             Zmierzch już otulił ziemię i wieczorny chłód zrosił

          hale, gdy juhasi rozpalili watrę i usiedli przy ognisku.
          Gałązki jałowca gięły się i trzaskały w jasnym płomieniu.
             — Opowiedzcie coś, baco — poprosił najmłodszy
          z juhasów.
             — A o czym byś chciał? — spytał stary góral,

          nie przerywając ugniatania tytoniu w małej
          czereśniowej fajeczce.
             — A o tych rycerzach, co to w Tatrach śpią.

             Baca uśmiechnął się, przygładzając białe jak śnieg
          wąsiska.
             — A wiesz ty, co to za rycerze?
             — No… nasi, polscy.

             — A juźci! Wojsko to nieprzeliczone, w złote zbroje odziane. Rycerz każdy
          husarskie skrzydła ma u ramion. Jakby tu przed wami stanął, to by się wam
          zdawało, że anioł z nieba zstąpił.
             — A wiadomo to, gdzie oni siedzą? — spytał któryś drżącym głosem.

             Stary góral zapatrzył się w ogień.
             — Jeden ich tylko widział człowiek — mały chłopak o sercu czystym jako
          ten śnieg na szczytach. Śmiały był z niego parobeczek, a zwinny jak kozica,
          co po turniach skacze. Ojcowe stado pasał, ale często psa przy owcach zostawiał,

          a sam po górach smykał. Cud, że nigdy nie spadł ani się nie zgubił. Widać mu
          Tatry przychylne były. On to właśnie pewnego dnia zapędził się tak daleko, że ani
          beczenia owiec, ani szczekania Bacusia już nie słyszał. Gdy go cisza ogromna

          otoczyła, poczuł, że strach niecnota skrada się, aby go za gardło złapać.
             — Nie dam się — pomyślał i jak nie huknie tak od serca, po pastersku.
             Odpowiedziały mu góry echem stokrotnym, aż serce podskoczyło w nim
          z radości.

             Nagle zupełnie inny dźwięk wdarł się w górską ciszę — jakby organy
          ze wszystkich kościołów w jednej chwili razem zagrały. Na ten sygnał skała
          za plecami pastuszka drgnęła i z łoskotem rozstąpiła się, tworząc dźwierza
          sięgające nieba. Stanął w nich rycerz ogromny, cały w złocistą zbroję zakuty,

          z długim prostym mieczem u boku.
             — Czy już czas? — zapytał.
             Chłopczyna, ledwie żywy ze strachu, słowa z siebie wydobyć nie potrafił.


          18
   15   16   17   18   19   20   21   22   23   24   25