Page 42 - polski 5 cz1
P. 42
1
1 baczny – uważny Irenka najspokojniej w świecie zbliżyła się do biurka, ale baczna
i czujna. Trochę ręce jej drżały, kiedy zwinnym ruchem zdjęła dubel-
tówkę ze ściany. Wymierzyła ją w futro [...] i głosem, który wydał się
jej straszliwym, krzyknęła:
– Wyłaź pan!
Spoza futra wyjrzała zdumiona i przerażona głowa, mocno ku-
dłata i mocno nieprzyjemna. Spojrzały na nią rozbiegane, sprytne
oczy [...]. Błysnęły żywiej, ujrzawszy wysoką wprawdzie, lecz bar-
dzo młodą dziewczynę, wnet jednak pociemniały, zrozumiawszy, że
dziewczyna jest tylko skromnym dodatkiem do strzelby, która wpiła
w niego czarne oczodoły luf.
– Ręce do góry! – krzyknął groźny duch Irenki, ona sama bowiem
nie mogła zakrzyknąć tak potężnie.
Spoza futra wysunęła się powoli wielka ludzka bryła, z której
2
2 mizerny – tu: drobny, niewielki można było wykroić ze dwóch ludzi mizerniejszej postawy. Podnio-
sły się w górę dwie ręce, z których można było sporządzić konary dla
młodego dębu. Zjawisko było groźne, cień bowiem tego człowieka
rozpostarł się w ogromnym zwiększeniu na ścianach i powale. Irence
uczyniło się cokolwiek słabo w okolicach żołądka, na co jednak jej
serce nie zwróciło uwagi. Przez krótką chwilę chciała uciec, ale nie
mogła dźwignąć nóg, które nagle stały się ciężkie i wyraźnie wrastały
w podłogę.
„Boże drogi, co to będzie?” – pomyślała ciężko.
Nocny dryblas musiał zauważyć, że duch w niej zachwiał się, więc
uczynił nagły ruch. Irenka cofnęła się w tej chwili o krok i podniosła
strzelbę, mierząc wprost w szerokie jego piersi.
– Po coś tu przyszedł? – krzyknęła nagle zdławionym głosem.
– Zabłądziłem... – mruknął olbrzym. – Zimno było... Wszedłem
przypadkiem...
– Przez okno?
– Zgrzeszyłem! Moja wina... Niech mnie panienka puści.
– Ani myślę!
3
3 przecie – dziś: przecież – Przecie mnie panienka nie zastrzeli?
– Zastrzelę albo nie zastrzelę. Zaraz zbudzę cały dom!
– To i co? Pana Borowskiego w domu nie ma, tylko same baby.
– Jest, jest! Mój ojciec jest. A wyście myśleli, że go nie ma?
Gość spojrzał ciemno i stał się czujny.
– Ukradliście co? – zapytała Irenka.
– Nie! Nie przyszedłem kraść... Wlazłem, to i wylezę. Niech pa-
nienka strzelbą nie grozi. Pójdę sobie, i tyle...
– O Jezu! – krzyknęła nagle dziewczyna.
40