Page 51 - polski 5 cz1
P. 51

Około wpół do pierwszej przybyli do stóp muru. Z tej strony nie
          było żadnej straży, nie było tu też ani drzwi, ani okien.
            […]
            Nie wystarczyło jednak dotrzeć do muru; trzeba było zrobić w nim
          otwór, a nasi znajomi nie mieli żadnych narzędzi oprócz scyzoryków.
          Na szczęście mur sklecono z cegieł i drzewa, więc nietrudno było go
          przedziurawić.
            Po wyjęciu pierwszej cegły robota szła coraz łatwiej. Przy pracy
          zachowywano jak największą ostrożność. […] Lecz, o zgrozo, oto
          na tyłach świątyni rozstawiono straże, uniemożliwiając wszelkie zbli-
          żenie się.
            Trudno sobie wyobrazić zniechęcenie naszych śmiałków wobec
          takiego  obrotu  sprawy.  Jak  ratować  ofiarę,  nie  mogąc  się  do  niej
          przedostać?
            Pan Cromarty  gryzł palce, zrozpaczonego Obieżyświata prze-                  7   Cromarty – czyt. kromarti
                            7
          wodnik ledwie zdołał uspokoić, tylko pan Fogg zachował równowa-
          gę, nie zdradzając swych uczuć.
            – Nie pozostaje nam nic innego, jak odejść? – spytał półgłosem
          generał.
            – Niech pan poczeka – odezwał się pan Fogg. – Przecież w Alla-
          habadzie  muszę być dopiero jutro przed dwunastą.                              8   Allahabad – miasto w Indiach
                   8
            – Lecz czego się pan spodziewa? – odparł Franciszek Cromarty. –
          Za parę godzin zacznie dnieć, a wtedy…
            […]  Tymczasem  Obieżyświat,  usadowiwszy  się  wśród  dolnych
          konarów drzewa, zaabsorbowany był jedną myślą, która mignąw-
          szy mu z początku w umyśle lotem błyskawicy, utkwiła następnie
          mocno w głowie, nie dając mu spokoju. Z początku mówił do siebie:
          „Co za szaleństwo!”, lecz potem powtarzał ciągle: „A dlaczegóżby
          nie? Może to jedyny środek […]”.
            Zbliżała się krytyczna chwila. Senne, na wpół martwe tłumy, za-
          częły się ożywiać. Rozległy się uderzenia bębna, krzyki i śpiewy. Wy-
          biła godzina śmierci nieszczęsnej ofiary.
            Drzwi świątyni otworzyły się i pośrodku jasnego światła wydoby-
          wającego się z wnętrza panowie Fogg i Cromarty wyraźnie widzieli
          dwóch kapłanów wlokących biedną kobietę.
            Zdawało im się nawet, że nieszczęsna, idąc za głosem instynk-
          tu samozachowawczego, stara się przezwyciężyć odurzenie i usiłuje
          wyrwać się z rąk swych katów. […]
            Między dzikimi zapanował ruch. Młodą kobietę, omdlałą od ka-
          dzideł z konopi, prowadzono przez tłumy fakirów  śpiewających po-              9   fakir – w Indiach osoba rezy-
                                                             9
          bożne pieśni.                                                                  gnująca z przyjemności i wygód


                                                                                  49
   46   47   48   49   50   51   52   53   54   55   56