Page 57 - polski 5 cz1
P. 57

– Nie! Jak widzę, ty ciągle nie wiesz, kim są czerwone koszule. My nie będziemy nikogo przekupywać,
          nie będziemy z nikim się targować! Jeśli oni nie ustąpią z placu dobrowolnie, to zabierzemy plac siłą.
          Nie potrzeba mi pomocy żadnego Słowaka, żadnego przepędzania stamtąd tych chłopaków. I żadnych
          podstępów.
            Wszyscy milczeli. Gereb spuścił oczy.
            Feri Acz podniósł się. […]
            – Muszę cię jeszcze o coś zapytać. Czy nie myślisz, że chłopcy z Placu Broni podejrzewają, że do nas
          przystałeś?
            – Chyba nie – odpowiedział nowo mianowany podporucznik. – Nawet jeśli któryś z nich był na wyspie
          wtedy, kiedy przypięli do drzewa tę kartkę, to w ciemnościach nie mógł mnie rozpoznać.
            – Czyli jutro po południu spokojnie możesz do nich pójść?
            – Całkiem spokojnie.
            – Nie będą cię o nic podejrzewać?
            – Nie. A jeśli nawet by podejrzewali, to nikt się nie odezwie, bo wszyscy się mnie boją. Nie ma wśród
          nich ani jednego odważnego.
            W tym momencie rozległ się nagle dźwięczny, donośny głos:




















































                                                                                  55
   52   53   54   55   56   57   58   59   60   61   62