Page 58 - polski 5 cz1
P. 58
– Nieprawda! Są tacy!
Czerwoni spojrzeli po sobie. Feri Acz ze zdumieniem zapytał:
– Kto to powiedział?
Nikt się nie odezwał. Wtem dźwięczny głos odezwał się ponownie:
– Są tacy! […]
Gereb zbladł jak kreda.
– Nemeczek! – powiedział z przestrachem, a mały chłopiec odpowiedział mu:
– Tak, to ja, Nemeczek. To właśnie ja. I nie szukajcie tego, kto zabrał z waszego arsenału chorągiew
chłopców z Placu Broni, bo to ja ją zabrałem. O, tu ją mam! I to ja mam takie małe stopy, mniejsze od stóp
Wendauera. I wcale nie musiałem się odzywać, mogłem siedzieć cicho na drzewie i czekać, aż stąd pój-
dziecie, bo i tak siedziałem już tam od pół do czwartej. Ale kiedy Gereb powiedział, że wśród nas nie ma
ani jednego odważnego, wtedy pomyślałem sobie: „Czekaj, bratku, już ja ci pokażę, że wśród chłopców
z Placu Broni są odważni, nawet ja, Nemeczek, szeregowiec!”. A więc jestem tu, podsłuchałem całą waszą
naradę, odzyskałem naszą chorągiew i proszę bardzo, możecie teraz zrobić ze mną, co chcecie, możecie
mnie zabić, wyrwać chorągiew, ale naprzód musicie wykręcić mi ręce, bo dobrowolnie jej nie oddam.
Proszę, proszę, zaczynajcie! W końcu jestem tu sam jeden, a was jest dziesięciu.
Przemawiając tak, z wypiekami na twarzy, wyciągnął ręce: w jednej dłoni ściskał małą chorągiewkę.
Chłopcy w czerwonych koszulach oniemieli z podziwu – wszyscy patrzyli ze zdumieniem na jasnowłose-
go malca, który jakby prosto z nieba spadł między ich szeregi i teraz z podniesioną głową, głosem dono-
śnym i śmiałym rzucał im w twarz wyzwanie i czuł się tak silny, jakby mógł pokonać całą ich armię […].
[Bracia] Pastorowie pierwsi odzyskali zimną krew. Podeszli do małego Nemeczka z obydwóch stron
i złapali go pod ręce. Młodszy Pastor stojący po prawej stronie już zabierał się do wykręcania Nemecz-
kowi ręki z chorągiewką, kiedy wielką ciszę przerwał głos Feriego Acza:
– Stać! Zostawcie go! […] Podoba mi się ten chłopiec. Jesteś odważny, Nemeczek, czy jak cię tam
nazywają. Oto moja ręka. Wstąp do nas, do czerwonych koszul.
Nemeczek przecząco potrząsnął głową.
– Nigdy! – powiedział hardo.
Głos miał drżący, ale nie ze strachu, tylko ze zdenerwowania. Blady, z wyrazem niezwykłej powagi
w oczach powtórzył raz jeszcze:
– Nigdy!
Feri Acz uśmiechnął się. I odezwał w te słowa:
– Trudno, nie mam zamiaru cię namawiać, jak nie, to nie. Jeszcze nigdy nikogo nie zapraszałem
do nas. Wszyscy, którzy tu są, sami się o to prosili. Ty byłeś pierwszym, któremu to zaproponowałem.
A jeśli nie chcesz, twoja sprawa…
I odwrócił się do Nemeczka plecami.
– Co mamy z nim zrobić? – zapytali obaj Pastorowie.
Dowódca od niechcenia rzucił im przez ramię:
– Zabierzcie mu chorągiew.
Starszy Pastor jednym chwytem wyrwał ze słabiutkiej dłoni Nemeczka czerwono-zieloną chorą-
giewkę. Zabolało, bo Pastorowie mieli piekielnie silne łapy, ale mały zacisnął zęby i ani pisnął.
– Gotowe! – zameldował Pastor.
56