Page 82 - polski 5 cz1
P. 82

– Zebraliśmy się, żeby omówić nasze zamiary, sposoby ich urzeczywistnienia, środki, politykę i takty-
       kę. Wkrótce, nim dzień zaświta, wyruszymy w daleką drogę, na wyprawę, z której, kto wie, może wielu
       z nas, może nawet nikt (z wyjątkiem naszego przyjaciela i doradcy, mądrego czarodzieja Gandalfa) żywy
       nie wróci. Chwila to uroczysta. Cel, jak sądzę, znają wszyscy. Lecz dla szanownego pana Bagginsa
       i może dla najmłodszych krasnoludów […] warto pokrótce wyjaśnić aktualną sytuację...
          […] Przy słowach: „Kto wie... może nikt z nas żywy nie wróci” – Bilbo poczuł, że z jego żołądka pod-
       nosi się w górę aż do gardła okropny krzyk, który też zaraz wyrwał mu się z ust, niby gwizd lokomotywy
       wyjeżdżającej z tunelu. Gandalf zapalił niebieskie światło na końcu swej czarnoksięskiej różdżki i w tym
       magicznym blasku wszyscy ujrzeli, że biedny mały hobbit klęczy na dywanie przed kominkiem i dygoce
       jak galareta. Wtedy Bilbo padł plackiem, wykrzykując raz po raz: „Piorun mnie trafił, piorun mnie tra-
       fił!”. […] Podnieśli go więc i położyli na uboczu, na kanapie w salonie, postawili kieliszek wina w zasięgu
       jego ręki i wrócili do narady nad swymi ciemnymi sprawami.
          – Ten malec łatwo wpada w zapał – rzekł Gandalf, gdy wszyscy znów siedzieli przy stole. – Miewa
       takie dziwne ataki, ale to zuch nad zuchy, w razie czego będzie się bił jak smok.
          Kto z was widział, jak w razie czego zachowuje się smok, ten dobrze rozumie, że porównanie to byłoby
       tylko poetycką przesadą w zastosowaniu do jakiegokolwiek hobbita, nawet gdyby chodziło o stryjecznego
       dziadka Wielkiego Tuka […].
          Tymczasem wszakże łagodniejszy od swego przodka potomek Bullroarera odzyskiwał w salonie zmy-
       sły. Po chwili odpoczynku i dobrym łyku wina podreptał nerwowym kroczkiem do drzwi sali. Przemawiał
       właśnie Gloin, a oto co Bilbo usłyszał:
          – Hmmm... – (czy coś w tym rodzaju, w każdym razie mruknięcie). – Myślicie, że on się nada? Łatwo
       Gandalfowi mówić, że to jest hobbit dzikiego męstwa, ale jeden taki wrzask zapału wystarczy, żeby zbudzić
       ze snu smoka razem z całą rodziną, a nam wszystkim zgotować śmierć. Mnie się zresztą wydaje, że to brzmia-
       ło raczej jak wrzask strachu, a nie zapału. Doprawdy, gdyby nie znak na drzwiach, byłbym przekonany,
       że trafiliśmy do niewłaściwego domu. Od razu, jakem zobaczył w progu tego malca, nabrałem wątpliwości,
       bo tylko się kłaniał i sapał. Wygląda mi bardziej na korzennego kupca niż na włamywacza.

          Wówczas pan Baggins nacisnął klamkę i wszedł do sali. Krew Tuków wzięła w nim górę. Gotów był
       w tej chwili wyrzec się snu i śniadania, byle zyskać sławę dzikiego męstwa. Zresztą na wspomnieniu mal-
       ca, który się kłaniał i sapał w progu, ogarniał go naprawdę dziki gniew. Wielokroć później Bagginsowska
       cząstka natury hobbita żałowała tego, co w owym momencie zrobił, i mówiła mu: „Głupiś był, mój Bilbo.
       Sam z własnej woli wpakowałeś się w awanturę”.
          – Wybaczcie – rzekł – że podsłuchałem, coście tutaj mówili. Nie rozumiem oczywiście, o co właściwie
       chodzi i co znaczą te wzmianki o włamywaczach, ale sądzę, że mam prawo mniemać (tak się wyraził,
       bo chciał wystąpić z wielką godnością), iż macie mnie za niegodnego swojej kompanii. Przekonacie się
       sami. Na moich drzwiach nie ma żadnych znaków, pomalowałem je świeżo ledwie tydzień temu i jestem
       pewien, że trafiliście do niewłaściwego domu. Od razu, jakem zobaczył na progu wasze dziwne miny,
       nabrałem wątpliwości. Ale, proszę, uważajcie, że trafiliście, gdzie należało. Powiedzcie mi, o co chodzi,
       a postaram się to zrobić, choćbym musiał stąd pomaszerować na najdalszy wschód wschodu i walczyć
       z Robołakami na Najdalszej Pustyni. Moim prapraprapradziadem był Bullroarer Tuk, toteż...
          – Owszem, owszem, był, ale bardzo dawno temu – rzekł Gloin. – Teraz jest mowa o tobie. A co do zna-
       ku, zapewniam cię, że jest na twoich drzwiach znak, który wedle przyjętego w naszym cechu zwyczaju

                                        80
   77   78   79   80   81   82   83   84   85   86   87