Page 184 - polski 8 cz1
P. 184
Ray Bradbury
Nadejdą ciepłe deszcze
(fragmenty)
W pokoju mówiący budzik zaśpiewał: „Tik-tak, godzina siódma, czas wsta-
wać, czas wstawać, godzina siódma!” – jakby się bał, że nikt go nie posłucha.
Dom był pusty. Budzik tykał, powtarzając swe wezwanie w pustce: „Siódma
dziewięć, czas na śniadanie, siódma dziewięć!”.
W kuchni zasyczał piec śniadaniowy i wyrzucił ze swego ciepłego wnętrza
Ray Bradbury (czyt. rej bradbery; osiem doskonale przyrumienionych grzanek, osiem sadzonych jajek, szesna-
1920–2012) – pisarz amerykański, ście kawałków bekonu, dwie kawy i dwie szklanki mleka.
czołowy przedstawiciel amerykańskiej
fantastyki naukowej. W swoich „Dziś jest czwarty sierpnia 2026 roku – powiedział inny głos z sufitu kuch-
1
utworach kreślił pesymistyczne wizje ni – miasto Allendale , Kalifornia. Powtórzył datę trzy razy, by można ją było
2
przyszłości cywilizacji (451 stopni zapamiętać. – Dziś są urodziny pana Featherstone . Dziś wypada rocznica
Fahrenheita (czyt. farenhajta), Kroniki ślubu Tility. Spłata raty ubezpieczenia, rachunków za wodę, gaz i światło”.
marsjańskie, K jak Kosmos). Gdzieś w ścianach zabrzęczały przekaźniki, taśmy pamięciowe przesuwa-
ły się przed elektrycznymi oczami.
1 Allendale – czyt. olendejl „Ósma jeden, tik-tak, ósma jeden, czas do szkoły, czas do pracy, szyb-
2 Featherstone – czyt. federstołn ko, szybko, ósma jeden!” Ale żadne drzwi nie trzaskały, gumowe obcasy nie
deptały dywanów. Na dworze padało. Skrzynka pogodowa na frontowych
drzwiach wyśpiewywała monotonnie: „Deszcz, deszcz, wróćcie się, weźcie
kalosze i płaszcze...”, a krople wody bębniły po pustym domu.
Garaż zadzwonił i otworzył się, ukazując gotowy do wyjazdu samochód.
Po długim czekaniu drzwi zamknęły się z powrotem.
O ósmej trzydzieści sadzone jajka ostygły, a grzanki były jak kamienie.
Aluminiowa łopatka zagarnęła je do zlewu, gdzie chlusnęła gorąca woda
i zmyła wszystko do metalowego gardła, które strawiło niezjedzone potrawy
i resztki odprowadziło do odległego morza. Trzydzieści naczyń zanurzyło się
w gorącej wodzie. Wyszły z niej suche i błyszczące.
„Dziewiąta piętnaście – zaśpiewał zegar. – Czas sprzątać”.
Z szafek w ścianach wyskoczyły małe myszki-roboty. Po wszystkich poko-
jach roiły się sprzątające zwierzątka, całe z gumy i metalu. Uderzały o krzesła,
kręcąc wąsatymi bieżnikami, wygniatały dywan, wysysając delikatnie wszelki
ukryty kurz. Potem wróciły do swych szczelin. Ich różowe elektryczne oczy
zgasły. Dom był czysty.
„Godzina dziesiąta”. Zza deszczowych chmur wyjrzało słońce. Dom stał
samotny w mieście ruin i popiołów. Był to jedyny dom, który pozostał. W nocy
zburzone miasto jarzyło się radioaktywną łuną widoczną na wiele mil.
„Dziesiąta piętnaście”. Spryskiwaczki ogrodowe wirowały w złotych
zbiornikach, wypełniając poranne powietrze błyskami jasności. Woda zmy-
wała szyby okienne, spływała po zwęglonej zachodniej ścianie, na której
całkowicie spłonęła biała farba. Cała zachodnia strona domu była czarna –
z wyjątkiem pięciu miejsc. Rysowała się na niej biała sylwetka mężczyzny
strzygącego trawnik. Dalej, jak na fotografii, pochylała się kobieta zrywająca
182