Page 186 - polski 8 cz1
P. 186

kwiaty. Potem mały chłopiec z wyciągniętymi rękami, jeszcze dalej i wyżej le-
                                            cąca w powietrzu piłka, a z przeciwnej strony dziewczynka, również ze wznie-
                                            sionymi rękami gotowa schwytać piłkę, która nigdy nie spadła.
                                               Poza pięcioma plamami farby – mężczyzną, kobietą, dziećmi i piłką –
                                            wszystko kryła cienka zwęglona warstwa.
                                               Drobny deszcz ze spryskiwaczek napełniał ogród migoczącym światłem.
                                            […]
                                               „Godzina piąta”. Wanna wypełniła się czystą gorącą wodą.
                                               „Godzina szósta, siódma, ósma”. Zastawa stołowa pojawiała się i znikała
                                            jak za sprawą sztuczek magicznych; w gabinecie coś szczęknęło. W meta-
                                            lowym uchwycie naprzeciwko kominka, gdzie zapłonął ogień, pojawiło się
                                            cygaro,  na  którym  było  już  pół  cala  miękkiego  szarego  popiołu.  Paliło  się
                                            i czekało.
                                               „Godzina dziewiąta”. W łóżkach zaczęło działać ukryte ogrzewanie, po-
                                            nieważ noce były tu chłodne.
                                               „Dziesiąta pięć”. Z sufitu gabinetu rozległ się głos:
                                               – Jakiego poematu zechce pani posłuchać dziś wieczorem?
                                               Dom milczał.
                                               Wreszcie znowu odezwał się głos:
                                               –  Ponieważ  nic  pani  nie  zadysponowała,  ja  sam  wybiorę  poemat.  –
                                                                                                     3
        3   Teasdale – czyt. tisdejl        Do wtóru głosowi rozległa się cicha muzyka. – Sara Teasdale . O ile pamię-
                                            tam, pani ulubiony wiersz to...

                                                 Nadejdą ciepłe deszcze, ziemi wonie
                                                 I lot jaskółek tnących nieba tonie;

                                                 I żaby w stawach zaśpiewają nocą,
                                                 Śliwy od bieli kwiecia zamigocą.
                                                 I gile, całe w ogniu swoich piórek,
                                                 Będą gwizdały na płotach podwórek.

                                                 Nikt nie dostrzega nawet wojny końca
                                                 I nie dba o nią w ciepłych blaskach słońca.

                                                 Nie rozumieją ni ptaki, ni kwiecie,
                                                 Że ludzi nie ma już więcej na świecie.

                                                 I sama Wiosna, budząc się o świcie,
                                                 Nie wie, że nasze skończyło się życie.

                                               Ogień płonął na kamiennym kominku, a cygaro spadło na kopczyk popio-
                                            łu w popielniczce. Naprzeciw siebie stały puste krzesła. Muzyka grała.
                                               O godzinie dziesiątej dom zaczął konać.
        4   rozpuszczalnik – tu: łatwopalna sub-  Wiał wiatr. Spadająca gałąź wybiła szybę w kuchni. Butelka z rozpusz-
                                                      4
        stancja chemiczna                   czalnikiem  pękła na piecu. W jednej chwili kuchnia stanęła w płomieniach.
                                      184
   181   182   183   184   185   186   187   188   189   190   191