Page 120 - polski 5 cz1
P. 120

SCENA 5

       (Kuchnia Maryli. MARYLA, MAŁGORZATA. Kobiety siedzą na sofie. Stół jest nakryty do kolacji.)
       MARYLA: Pewnie zagadali się, jak zwykle. To pierwsze jej wakacje. Sama rozumiesz, że trudno ją za-
       trzymać w domu.

       (Otwierają się drzwi. Wchodzą Mateusz i Ania.)
       ANIA: Dobry wieczór, pani Linde. Jak to miło, że pani nas odwiedziła.
       MARYLA: Myślałam, że będziemy musiały same zjeść kolację. Mateuszu, umyj ręce i siadaj do stołu…

       (Mateusz sięga po leżącą na kredensie gazetę, czyta.)
       MARYLA: Zjesz z nami, oczywiście, Małgorzato!
       MAŁGORZATA: Nie, chyba nie! Mam jeszcze tyle do zrobienia. Wpadłam tylko pogratulować Ani.

       (Małgorzata wręcza Ani bukiet białych narcyzów. Mateusz traci równowagę, osuwa się na podłogę. Gazeta wypada mu z rąk.)
       MARYLA: Zemdlał! Mateusz!

       (Maryla usiłuje pomóc mu wstać, ale Mateusz przelewa się jej przez ręce.)
       MARYLA: Pomóżcie mi!

       (We trzy przenoszą Mateusza na sofę.)
       MARYLA: Aniu, biegnij po doktora!
       LINDE: Aniu… poczekaj.

       (Małgorzata Linde pochyla się nad leżącym, bada jego puls, przykłada ucho do jego serca.)
       LINDE: Nie sądzę, by ktokolwiek mógł mu jeszcze pomóc.
       ANIA: Czy pani myśli… pani nie sądzi chyba… czy Mateusz… czy…
       LINDE: Tak, dziecko, obawiam się, że tak. Spójrz na jego twarz. Wiele razy widziałam ten wyraz twarzy
       i wiem, co on znaczy.

       (Ciemność.)


































       Ania z Zielonego Wzgórza, reż. Jan Szurmiej, fot. Paweł Małecki, archiwum Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

                                        118
   115   116   117   118   119   120   121   122   123   124   125