Page 116 - polski 5 cz1
P. 116
w trumnie Mateusz Cuthbert. Długie, siwe włosy okalały jego nie-
ruchomą twarz, łagodnie uśmiechniętą, jak gdyby spał, śniąc przy-
8
8 ongi – kiedyś jemnie. Wokoło leżały kwiaty, pachnące, staromodne kwiaty, ongi
zasadzone w ogrodzie przez matkę jego, przybyłą tu jako młoda
mężatka. Mateusz żywił do nich zawsze tajemne, ciche przywiąza-
nie. Ania zebrała je i przyniosła zmarłemu, zatapiając swe strwożo-
ne, suche oczy w jego twarzy. Była to ostatnia posługa, jaką mogła
mu oddać.
Rodzina Barrych i pani Linde nie opuścili tej nocy Zielonego
9
9 facjatka - tu: pokój na Wzgórza. Diana udała się na facjatkę , gdzie Ania stała u okna,
poddaszu i spytała serdecznie:
– Aniu droga, czy nie chciałabyś, abym pozostała u ciebie na noc?
– Dziękuję ci, Diano – Ania poważnym wzrokiem spojrzała
na przyjaciółkę. – Sądzę, że nie zrozumiesz mnie źle, gdy ci powiem,
że chcę być sama. Ja się nie boję tej samotności. Nie byłam jeszcze
ani jednej chwili sama, odkąd to się stało... a pragnę być sama, zu-
pełnie sama, w ciszy, w spokoju, i spróbować to zrozumieć. Bo dotąd
nie mogę tego pojąć. Przez chwilę wydaje mi się, że Mateusz nie
umarł, a potem znowu, że umarł już dawno i że ja ten straszny, cięż-
ki ból już dawno odczuwam.
Diana nie zrozumiała dokładnie. Pojmowała lepiej nieokiełznaną
rozpacz Maryli, zrywającą wszelkie tamy, sztucznie stawiane przez
życie i długoletnie przyzwyczajenie, niż Ani cichy ból bez łez. Lecz
odeszła, czule żegnając przyjaciółkę. Ania pozostała po raz pierwszy
w życiu sam na sam z tak ciężką troską.
Biedaczka sądziła, że w samotności popłyną łatwiej łzy. Straszne
jej się wydawało, że nie potrafi poświęcić ani jednej łzy Mateuszowi,
którego tak bardzo kochała, a który był dla niej zawsze tak nad wyraz
dobry, temu Mateuszowi, który jeszcze ostatniego wieczora przecha-
dzał się z nią po zachodzie słońca, a teraz spoczywał w mrocznym
pokoju obok, z tym strasznym spokojem na czole. Ale łzy nie zjawiły
się nawet i wtedy, gdy ukląkłszy w ciemności u swego okna, modli-
ła się zapatrzona w gwiazdy nad wzgórzami... Czuła tylko ten sam
straszny, tępy ból, który ją gryzł i kąsał, dopóki nie usnęła wreszcie,
wyczerpana zmęczeniem i przebytymi wzruszeniami.
Zbudziła się w nocy. Pośród otaczającej ją ciemności i ciszy wróci-
ły wspomnienia przeżytego dnia nową falą smutku. Ujrzała uśmiech-
niętą twarz Mateusza, kiedy ostatniego wieczoru rozstawali się przy
furtce... usłyszała jego głos: „Moja dziewczynka... moja dziewczyn-
ka, z której jestem dumny”.
Wtedy dopiero łzy rzuciły jej się do oczu i Ania zapłakała.
114