Page 153 - polski 6 cz2
P. 153

poplątanych, poprzerzucanych z drzewa na drzewo, stanowiły nieprzebytą zaporę, zagradzając jak gdy-
          by żywym płotem wstęp do lasu. Oprócz tego niezliczone kaktusy kolczastymi liśćmi utrudniały przejście
          na każdym kroku.
            Chciałem zapuścić się w las, dla wyszukania którego z uratowanych, ale ani myśleć o przedarciu się
          w głąb jego. Widząc niebezpieczeństwo wyjścia, odłożyłem to do jutra, a tymczasem zacząłem myśleć
          o sobie.
            Położenie moje było w istocie okropne. Przemokły do nitki, drżałem z zimna, a nie miałem się gdzie
          osuszyć. Cała garderoba składała się z drelichowego kaftana, koszuli, spodni, wełnianego pasa i pary poń-
          czoch. Kapelusz zdarły mi fale, trzewiki nawet straciłem w walce z rozhukanymi bałwanami. Usiadłszy
          pod drzewem, zacząłem rewidować kieszenie, czy choć kawałka chleba nie znajdę, bo mi głód srodze
          dokuczać zaczął. W jednej kieszeni znalazłem mały woreczek z jęczmieniem, którego używałem na okrę-
          cie do żywienia ulubionych gołębi. W roztargnieniu rzuciłem workiem i rozsypałem ziarno, jako na nic
          nieprzydatne, lecz w tej chwili gorzko pożałowałem nieuwagi. Wszakże jęczmień ten mógł mnie posilić.
          Schyliłem się szukając ziaren. Ba, ani jednego nie znalazłem, przepadły w trawie. [...]
























































                                                                                 151



   0717_881217_polski_kl6_cz_2_DRUK.indd   151                                                                17.07.2019   20:22:44
   148   149   150   151   152   153   154   155   156   157   158