Page 18 - polski 7 cz 2
P. 18
Ale nic nie mogłem dostrzec, zmęczyłem oczy wypatrywaniem ze wszech stron tej skały mgłami okrytej.
Z płaczem wpłynęliśmy w cieśninę, gdzie była Skylla, a po drugiej stronie boska Charybdis straszliwie łykała
gorzką wodę morza. I znów rzygnęła: jak kocioł na silnym ogniu kipiała i szumiała, a piany tryskały w górę i opadały
na szczyty skał. A kiedy znów połknęła gorzką wodę morza, odkryła się cała aż do głębi wrząca, skały wokoło od-
grzmiały straszliwie, a w dole ukazała się ziemia ciemnobłękitna od piasku.
Wszystkich zdjął lęk zielony. Ze zgrozą patrzyliśmy na tę naszą zgubę, a tymczasem Skylla porwała mi z głębi
okrętu sześciu towarzyszy, najzręczniejszych i najsilniejszych. Gdy obróciłem wzrok na okręt i moich ludzi, zobaczy-
łem już w górze ręce i nogi porwanych. Wołali mnie głośno po imieniu, ostatni raz, w trwodze serdecznej. Jak kiedy
rybak na cyplu skalnym długim kijem podsuwa rybkom na przynętę jedzenie, rzucając w morze róg wołu z wiejskiej
zagrody, a potem schwytane, drgające porywa z fal – tak ci trzepotali się unoszeni ku skałom. Skylla zaczęła ich poże-
rać u wrót pieczary, a oni krzyczeli i wyciągali do mnie ręce w zmaganiach ze śmiercią. Najsmutniejsza to była rzecz,
jaką widziały moje oczy we wszystkim, co wycierpiałem na morskich szlakach.
A kiedyśmy uciekli od tych skał, od strasznej Charybdy i Skylli, oto przybijamy do niepokalanej wyspy bożej, gdzie
były piękne szerokoczołe krowy i tłuste owce Heliosa. [...] Z troską w sercu odezwałem się do towarzyszy:
16