Page 97 - polski 6 cz2
P. 97
uprawne od lasu. Na brzegu rzeczki rosła dzika jabłoń, na której dawno temu ktoś zawiesił linę. Po kolei
huśtali się na linie nad wyschniętym strumykiem. Był wspaniały jesienny dzień i jeśli się podczas huśtania
spojrzało w górę, miało się wrażenie latania w powietrzu. Jess odchylił się do tyłu i chłonął głęboki, czysty
kolor nieba. Unosił się w powietrzu jak duża, leniwa chmura, tam i z powrotem na tle błękitu.
– Wiesz, czego nam trzeba? – zawołała do niego Leslie. Był tak zauroczony widokiem nieba, że nie
przyszłoby mu do głowy chcieć czegokolwiek więcej. – Potrzebne nam jest jakieś miejsce – powiedziała.
– Tylko dla nas dwojga. To by była nasza tajemnica, o której nigdy nie powiedzielibyśmy nikomu.
Jess przyfrunął do niej i zaszurał stopami, żeby się zatrzymać. Leslie ściszyła głos prawie do szeptu.
– To mógłby być nasz tajemniczy kraj – ciągnęła – a ty i ja bylibyśmy jego jedynymi władcami.
Jej słowa poruszyły go. Chciałby być władcą czegoś. Nawet czegoś, co nie jest prawdziwe.
– No dobra – przytaknął. – A gdzie by to było?
– W lesie. Tam nikt by nie przychodził i nam nie przeszkadzał.
Jess nie wszystkie części lasu lubił. W niektórych partiach panowały takie ciemności, jakby się było pod
wodą. Jednakże nic nie powiedział.
95
95
0717_881217_polski_kl6_cz_2_DRUK.indd 95 17.07.2019 20:22:02