Page 134 - polski 7 cz 1
P. 134
Uczeń wyraźnie, jasno i bardzo szczegółowo opisał w języku rosyjskim
8
8 Filomaci i Filareci – konspiracyjne młodość poety, związek Promienistych, Filomatów i Filaretów , aresztowa-
9
organizacje młodzieżowe o charakte- nia, uwięzienie i deportację . Wprost od tych szczegółów najniespodziewaniej
rze naukowo-samokształceniowym, zjechał z Wilna do Warszawy, i już nie ku profesorowi, lecz w stronę klasy
utworzone przez studentów Uniwersy- zwrócony jął wyborną i bardzo piękną ruszczyzną z chwalebnym uniknię-
tetu Wileńskiego
ciem „polonizmów” plastycznie malować napad podchorążych na Belweder
9 deportacja – wydalenie, zesłanie
10
29 listopada .
10 Powstanie listopadowe rozpoczęło Oszołomiony belfer, pragnąc co tchu przerwać ten wykład, rzucił pytanie:
się atakiem podchorążych pod wo- – Umiesz pan może co na pamięć?
dzą Piotra Wysockiego na Belweder,
w nocy z 29 na 30 listopada 1830 roku. – Tak, umiem to i owo.
– Proszę powiedzieć.
Zygier złożył książkę, przez chwilę się namyślał i wnet zaczął mówić gło-
sem nie donośnym, ale dźwięczącym jak szlachetny metal:
Nam strzelać nie kazano. Wstąpiłem na działo...
Usłyszawszy te wyrazy, Sztetter zerwał się na równe nogi i zaczął machać
rękami, ale Zygier nie umilkł. Jakby odepchnięty jego wzrokiem, nauczyciel
siadł na swym krześle, podparł głowę rękoma i nie spuszczał oka z szybek we
drzwiach. W klasie stała się cisza. Wszystkie oczy skierowały się na wypowia-
dającego „wiersze polskie”. Ten mówił równo, ze spokojem i umiarkowaniem,
ale jednocześnie z jakąś ukrytą w słowach wewnętrzną gwałtownością, która
11 cezura – w poezji: średniówka, pauza
11
rytmiczna wewnątrz poszczególnych kiedy niekiedy, w pewnych cezurach , wymykała się między sylabami. Dziw-
wersów, powtarzająca się po jednako- ne, niesłychane słowa przykuwały uwagę, potężny obraz boju roztwierał się
wej liczbie sylab przed oczyma słuchaczów – i nagle mówca dźwignął swój głos o stopień wyżej:
Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże,
Gdy poselstwo francuskie twoje stopy liże,
Warszawa jedna twojej mocy się urąga!
Podnosi na cię rękę...
Nauczyciel syknął i zaczął wstrząsać głową. Wtedy „Figa” – Walecki wy-
lazł ze swej ławki, zbliżył się do drzwi, wspiął na palce i spoglądając uważnie
w korytarz machnął ręką na Zygiera, żeby gadał dalej. Nie była to już recy-
tacja utworu wielkiego poety, lecz oskarżenie uczniaka polskiego zamknięte
w zdarzeniach bitwy. Był to własny jego utwór, własna mowa. Każdy obraz
walki dawno przegranej wydzierał się z ust mówcy jako pragnienie uczest-
nictwa w tym dziele zgubionym. Uczucia dziecięce i młodzieńcze, po milion-
kroć znieważane, leciały teraz między słuchaczów w kształtach słów poety,
pękały wśród nich jak granaty, świszczały niby kule, ogarniały dusze na po-
dobieństwo kurzawy bojowej. Jedni z nich słuchali wyprostowani, inni wsta-
li z ławek i zbliżyli się do mówcy. Borowicz siedział zgarbiony podparłszy
pięścią brodę i rozpalone oczy wlepił w Zygiera. Dręczyło go przemierzłe
złudzenie, że on to wszystko już niegdyś słyszał, że on to nawet gdzieś jakby
własnym okiem widział, ale nie mógł pojąć, co będzie dalej – i słuchał, słu-
chał ze wstrętem i złością, ale z dreszczem dziwnego bólu w piersiach. Wtem
Zygier zaczął mówić:
132