Page 74 - polski 8 cz1
P. 74
II
Zaczęły płynąć godziny, dnie i tygodnie… […] Jego wieża chroniła go przed
wszelkim złem. Opuszczał ją też tylko czasami w niedzielę z rana. Przywdzie-
wał wtedy granatową kapotę strażniczą ze srebrnymi guzami, na piersiach
zawieszał swoje krzyże i jego mleczna głowa podnosiła się z pewną dumą, gdy
słyszał przy wyjściu z kościoła, jak Kreole mówili między sobą: „Porządnego
18
19
18 heretyk – określenie osoby, która wy- mamy latarnika”. – „I nie heretyk , chociaż Yankee!” Wracał jednak natych-
znaje poglądy religijne sprzeczne z na- miast po mszy na wyspę i wracał szczęśliwy, bo zawsze jeszcze nie dowierzał
uką przyjętą w danym kościele stałemu lądowi. W niedzielę także odczytywał sobie hiszpańską gazetę, którą
20
19 Yankee (czyt. janki) – Jankes, czyli zakupywał w mieście, lub nowojorskiego „Heralda” , pożyczanego u Fal-
Amerykanin ze Stanów Północnych conbridge’a – i szukał w nich skwapliwie wiadomości z Europy. Biedne stare
20 „Herald” – tytuł gazety codziennej wy- serce! Na tej wieży strażniczej i na drugiej półkuli biło jeszcze dla kraju…
dawanej w Nowym Jorku w latach 1835– Czasem także, gdy łódź przywożąca mu co dzień żywność i wodę przybiła
1924
21
do wysepki, schodził z wieży na gawędę ze strażnikiem Johnsem . Potem jed-
21 Johnsem (czyt. dżonsem) nak widocznie zdziczał. Przestał bywać w mieście, czytywać gazety i schodzić
na polityczne rozprawy Johnsa. […]
III
Ale nadeszło przebudzenie.
Pewnego razu, gdy łódź przywiozła wodę i zapasy żywności, Skawiński,
zeszedłszy w godzinę później z wieży, spostrzegł, że prócz zwykłego ładun-
22
22 marki pocztowe – znaczki ku jest jeszcze jedna paczka więcej. Na wierzchu paczki były marki pocz-
23
23 Esq. – skrót od esquire (czyt. eskłer), ty- towe Stanów Zjednoczonych i wyraźny adres „Skawiński Esq. ”, wypisany
tuł grzecznościowy na grubym żaglowym płótnie. Rozciekawiony starzec przeciął płótno i ujrzał
książki: wziął jedną do ręki, spojrzał i położył na powrót, przy czym ręce
poczęły mu drżeć mocno. Przysłonił oczy, jakby im nie wierząc; zdawało mu
się, że śni – książka była polska. Co to miało znaczyć?! Kto mu mógł przy-
słać książkę? W pierwszej chwili zapomniał widocznie, iż jeszcze na początku
swej latarniczej kariery przeczytał pewnego razu w pożyczonym od konsula
„Heraldzie” o zawiązaniu polskiego Towarzystwa w New Yorku i że zaraz
przesłał Towarzystwu połowę swej miesięcznej pensji, z którą zresztą nie miał
co robić na wieży. Towarzystwo wywdzięczając się przysyłało książki. Przy-
szły one drogą naturalną, ale w pierwszej chwili starzec nie mógł pochwytać
tych myśli. Polskie książki w Aspinwall, na jego wieży, wśród jego samotności,
była to dla niego jakaś nadzwyczajność, jakieś tchnienie dawnych czasów, cud
jakiś. Teraz wydało mu się, jak owym żeglarzom wśród nocy, że coś zawoła-
ło na niego po imieniu głosem bardzo kochanym, a zapomnianym prawie.
Przesiedział chwilę z zamkniętymi oczyma i był prawie pewny, że gdy je otwo-
rzy, sen zniknie. Nie! Rozcięta paczka leżała przed nim wyraźnie, oświecona
blaskiem popołudniowego słońca, a na niej otwarta już książka. Gdy stary
wyciągnął znowu po nią rękę, słyszał wśród ciszy bicie własnego serca. Spoj-
rzał: były to wiersze. Na wierzchu stał wypisany wielkimi literami tytuł, pod
spodem zaś imię autora. Imię to nie było Skawińskiemu obce; wiedział, że na-
leży ono do wielkiego poety, którego nawet i utwory czytywał po trzydziestym
72