Page 77 - polski 8 cz1
P. 77
wsi rodzinnej. Stara głowa pochyla się na piersi i śni. Obrazy przesuwają się
przed jego oczyma szybko i trochę bezładnie. Nie widzi domu rodzinnego,
bo starła go wojna, nie widzi ojca ani matki, bo go odumarli dzieckiem; ale
zresztą wieś, jakby ją wczoraj opuścił: szereg chałup ze światełkami w oknach,
25
grobla , młyn, dwa stawy podane ku sobie i brzmiące całą noc chórami żab. 25 grobla – wał ziemny zatrzymujący
26
Niegdyś w tej swojej wiosce stał nocą na widecie , teraz przeszłość ta pod- i utrzymujący wodę w sztucznym zbior-
stawia się nagle w szeregu widzeń. Oto znowu jest ułanem i stoi na wide- niku
cie: z dala karczma pogląda płonącymi oczyma i brzmi, i śpiewa, i huczy 26 wideta – posterunek, straż
wśród ciszy nocnej tupotaniem, głosami skrzypiec i basetli . „U-ha! U-ha!” 27 basetla – polski ludowy instrument
27
To ułany krzeszą ognia podkówkami, a jemu tam nudno samemu na koniu! smyczkowy o niskiej skali, wyglądem
Godziny wloką się leniwo, wreszcie światła gasną; teraz, jak okiem sięgnąć, przypomina wiolonczelę
mgła i mgła nieprzejrzana: opar widocznie podnosi się z łąk i obejmuje świat
cały białawym tumanem. Rzekłbyś: zupełnie ocean. Ale to łąki: rychło czekać,
jak derkacz ozwie się w ciemności i bąki zahuczą po trzcinach. Noc jest 28 derkacz – ptak średniej wielkości za-
29
28
spokojna i chłodna, prawdziwie polska noc! W oddali bór sosnowy szumi mieszkujący Europę, w okresie godo-
bez wiatru… Jak fala morska. Wkrótce świtanie wschód ubieli: jakoż i kury wym, późną porą samiec wydaje cha-
pieją już w zapłociach. Jeden drugiemu podaje głos z chaty do chaty; wraz rakterystyczny głos nawołujący samice
i żurawie krzyczą już gdzieś z wysoka. Ułanowi jakoś rześko, zdrowo. Coś 29 bąk – duży ptak wędrowny; brązowe
tam gadali o jutrzejszej bitwie. Hej! To i pójdzie, jak pójdą inni z krzykiem upierzenie, z ciemnymi i jasnymi plam-
kami, zapewnia mu doskonały kamuflaż
i furkotaniem chorągiewek. Młoda krew gra jak trąbka, choć powiew nocny ją w trzcinach
chłodzi. Ale już świta, świta! Noc blednie: z cienia wychylają się lasy, zarośla,
szereg chałup, młyn, topole. Studnie skrzypią, jakby blaszana chorągiewka
na wieży. Jaka ta ziemia kochana, śliczna w różowych blaskach jutrzni! Oj,
jedyna, jedyna!
Cicho! Czujna wideta słyszy, że się ktoś zbliża. Zapewne idą zluzować
warty. Nagle jakiś głos rozlega się nad Skawińskim:
– Hej, stary! Wstawajcie. Co to wam?
Stary otwiera oczy i patrzy ze zdziwieniem na stojącego przed sobą czło-
wieka. Resztki snu widzeń walczą w jego głowie z rzeczywistością. Wreszcie
widzenia bledną i nikną. Przed nim stoi Johns, strażnik portowy.
– Co to? – pyta Johns. – Chorzyście?
– Nie.
– Nie zapaliliście latarni. Pójdziecie precz ze służby. Łódź z San-Geromo 30 San-Geromo (czyt. san dżeromo) –
30
rozbiła się na mieliźnie, szczęściem, nikt nie utonął; inaczej poszlibyście pod San Geronimo
sąd. Siadajcie ze mną, resztę usłyszycie w konsulacie.
Stary pobladł: istotnie nie zapalił tej nocy latarni.
W kilka dni później widziano Skawińskiego na pokładzie statku idącego
z Aspinwall do New Yorku . Biedak stracił posadę. Otwierały się przed nim 31 New Yorku (czyt. nju jorku) – Nowego
31
nowe drogi tułactwa; wiatr porywał znowu ten liść, by nim rzucać po lądach Jorku
i morzach, by się nad nim znęcać do woli. Toteż stary przez te kilka dni posu-
nął się bardzo i pochylił; oczy miał tylko błyszczące. Na nowe zaś drogi życia
miał także na piersiach swoją książkę, którą od czasu do czasu przyciskał ręką,
jakby w obawie, by mu i ona nie zginęła…
75